Rozmowa z Parker przebiegła spokojnie i gładko.
Oboje mieli podobne zdanie na temat swoich zaręczyn. Uznali, że była to zwyczajna farsa i rozstali się po przyjacielsku. Wychodząc z mieszkania Parker, Tanner odetchnął z prawdziwą ulgą. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jakim był głupcem, wierząc w zaaranżowane małżeństwo. Liczył, że z czasem jakoś się dotrą, że jakoś się ułoży. Teraz wiedział, że nie takiego losu dla siebie pragnie. Marzył o czymś zupełnie innym, o kimś zupełnie innym... o dziewczynie takiej jak Shey. Nie miał pojęcia, czym zakończy się ich znajomość, jednak był pewien, że może to być coś porywającego, wspaniałego. Jak ta pierwsza ekscytująca przejażdżka na jej harleyu, gdy mknęli po nieznanym mu mieście. Z Shey za kierownicą wszystko wydawało się możliwe. Pierwsze, co musi zrobić, to spróbować się z nią umówić. Na prawdziwą randkę. Tak to sobie obmyślił, ale do tej pory nie miał sposobności pogadać z nią sam na sam. Shey jakby celowo go unikała. Teraz, gdy Shelly pójdzie do domu, wreszcie nadarzy się okazja. Peter, który przez cały wieczór kręcił się po kawiarni, popatrzył na księcia. - Chciałbym odprowadzić Shelly. Mogę? - Oczywiście - odparł Tanner. - Sama trafię do domu - odezwała się Shelly. Po Peterze spłynęło to jak woda po kaczce. Nie zważając na protesty Shelly, wyszedi za nią na ulicę. Już w drzwiach pomachał do Tannera. - Nie czekajcie na mnie! - rzucił. Shey podeszła do drzwi, przekręciła tabliczkę z napisem „Zamknięte". - Ty też już możesz iść - prosto z mostu powiedziała do Tannera. - Nie, chętnie zaczekam - zapewnił spokojnie. Shey wzniosła oczy do nieba. Weszła za bar, mrucząc coś do siebie pod nosem. Tanner domyślił się, że wybrzydza na jego temat, ale przyjął to ze stoickim spokojem. Shey otworzyła lodówkę i wystawiła na ladę sporo rzeczy: wędliny, sałatę, majonez i pieczywo. Zaczęła robić kanapki. - Co robisz? - zapytał, podejrzewając, że celowo wyszukuje sobie jakieś prace, by udawać zajętą. W sumie to mu nie przeszkadzało. I tak na nią poczeka. Wyjaśnienie układu z Parker podziałało na niego ożywczo. Jakby kamień spadł mu z serca. Czuł się lekko i radośnie jak nigdy. - Hm... - Shey zagryzła wargi. Była zmieszana jak małe dziecko przyłapane na tasowaniu w spiżarni. - Szykuję kanapki na jutro. - Nie lepiej poczekać do rana i dopiero wtedy je zrobić? Będą świeższe. Shey zignorowała jego uwagę. - A może byś napełnił solniczki i pieprzniczki, zamiast tak siedzieć i patrzeć? I czepiać się mnie - rzekła. Tanner nie kazał się dwa razy prosić. Już zdążył wciągnąć się do różnych prac. Robił swoje, ale od czasu do czasu