Przyciągnął ją do siebie. Kelsey była wysoka,
niższa jednak od niego. Ich ciała doskonale do siebie pasowały. Całował ją w szyję, wodząc dłońmi po ciele. - Dane... - Szybki... ale dokładny. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Ociekali wodą, gdy oboje kładli się na łóżku. - Zamoczymy pościel. - Wyschnie, zanim tu wrócisz. Obiecał, że będzie dokładny. Pieścił ją metodycznie, wszędzie. Kelsey zapomniała o czasie. Za oknem pojaśniało. Tym razem widział ją, opaloną, oświetloną żółtymi promieniami słońca. Przerwał pieszczoty i zagłębił się w niej. Wiła się z rozkoszy, jęczała, potem krzyczała. Wstała jednak od razu, gdy uwolnił ją od ciężaru swego ciała. - Idę pod prysznic. Sama. - Jasne. Po chwili wróciła, zwalniając łazienkę dla Dane'a. 236 Po dziesięciu minutach byli już w drodze. Dwie godziny tam, dwie z powrotem. Na pokładzie swej największej łodzi, „Free as the Sea", Jorge Marti patrzył na światła przystani. Już niemal dopłynął. Noc była chłodna, z silniejszym wiatrem, który spowodował sztormy na Atlantyku. Sezon huraganów. Niże wędrowały od wybrzeży Afryki. Jakby tego nie było dość, ośrodki cyklonów powstawały też w Zatoce, omiatały Jukatan i wyspy Morza Karaibskiego, aż wreszcie uderzały z pełną siłą. Niektóre docierały do Florydy. Rybacy i szyprowie czarterowych łodzi zawsze słuchali uważnie prognoz pogody. Od tego zależało ich życie. A teraz... Teraz morze wyglądało pięknie. Zaczynał się świt. Jorge tak zaplanował powrót. Może się uda. Powtarzał w myślach jak mantrę: płynąć powoli, płynąć powoli. Silnik pracujący na możliwie najniższych obrotach w otaczającej ciszy wydawał się bardzo głośny. Jorge widział, że na przystani zaczął się już ruch. Trochę ludzi, niewielu, tylko prawdziwi rybacy rozpoczynali dzień z pierwszymi promieniami światła. Wszystko wyglądało naturalnie. Lampy rzucały żółte światło. Joe Palumbo wnosił na pokład warzywa. Trochę dalej stała „Lady Havana" Izzy'ego Garcii z zapalonymi światłami. Na swojej łodzi pracował stary O'Connell, tak spalony słońcem, że nie można było określić jego wieku. Nie działo się nic niezwykłego. 237 Dwie godziny tam, dwie z powrotem.