16.
- Ależ mamo, on to wszystko zmyśla - przekonywała Flic Karolinę w ostatnią lipcową sobotę po południu. Akurat wychodziły od Waterstone'a przy High Street z czterema popularnymi powieściami, w tym jedną z serii Cate Merrill „Blair Witch", wybraną przez Flic (wbrew opinii matki) dla Imogen, która następnego dnia kończyła piętnaście lat. - Nie sądzę. - Karolina zwlekała z odejściem od sklepu, próbując przypomnieć sobie, co zapomniała kupić, i modląc się w duchu po raz co najmniej setny, żeby ten koszmar sam się jakoś rozwiązał - byle tylko (Boże, błagam!) szczęśliwie. - Wiem, że jest nieszczęśliwy z waszego powodu, i tego sobie z pewnością nie wymyśliłam. - Bo on wmawia sobie, że go nie lubimy - upierała się Flic. - Świeczki! - przypomniała sobie nagle Karolina. Izabela upiekła tort, chociaż Imo pewnie się skrzywi, że niby jest za dorosła na taką dziecinadę. Z drugiej strony nawet Flic musiała przyznać, że siostra jeszcze bardziej by się dąsała, gdyby tortu nie było. Dzień był ciepły, więc szły powoli szeroką, lecz zatłoczoną ulicą w stronę Rosslyn Hill, do sklepu z akcesoriami imprezowymi. Po drodze przystanęły na chwilę przy wystawie Ronit Zilkha i Hobba, potem jeszcze wpadły do The Body Shop, gdzie Karolina kupiła potpouri do ubikacji na dole. W sklepie unosiły się relaksacyjne zapachy, ale gdy tylko znalazły się z powrotem na ulicy, złudzenie miłego spokoju natychmiast znikło. - Może dawniej tak było. - Pozwoliwszy matce odbiec na chwilę od tematu, Flic uparcie do niego wracała. - Wiesz, z nami i Matthew... nie wiedziałyśmy, co o nim myśleć. Ale teraz jest inaczej i naprawdę bardzo staramy się go przekonać, tylko że on tego nie akceptuje. Chyba po prostu nie chce. Karolina westchnęła, zatrzymała się przy sklepie Gapa. - Wpadniemy? - Nie. Mamo, nie możesz ciągle udawać, że nic się nie dzieje. 94 - Nie udaję. Chociaż czasem wolałabym. Szły dalej w dół, zostawiając za sobą modne butiki i gwarne ulice. Minęły Snappy Snaps, kiosk z gazetami i ciąg punktów usługowych, wreszcie Karolina znów przystanęła przy delikatesach, nazwanych przez Sylwię „Niebo w Gębie". - Mamo, przecież już wczoraj dostarczyli zamówienie. - No tak. - Karolina znowu westchnęła; uparta córka znów odcięła jej kolejną drogę ucieczki. - Och, Flic, to wszystko jest dla mnie takie bolesne! I biedny Matthew zaczyna też mieć tego dość. - Przykro mi. - Nieprzycięta w porę grzywka musnęła brwi Flic i dziewczyna odrzuciła ją do tyłu ruchem głowy. - Naprawdę żal mi Matthew, ale znacznie bardziej ciebie. - Wzięła matkę pod rękę i poszły dalej, obok neogotyckiej kaplicy unitarian. - Jesteś moją matką. - Ścisnęła mocniej jej ramię. - Nic na to nie poradzę, że bardziej mi zależy na tobie niż na nim, to chyba naturalne? - Oczywiście. I Matthew pierwszy to rozumie. - Więc jak to się dzieje, że chociaż tak bardzo staramy się z nim dogadać, ciągle wynajduje nieistniejące problemy? - Wreszcie dotarły do sklepu z akcesoriami do przyjęć. - To właśnie cały czas próbuję ci powiedzieć. Zaczynam się już zastanawiać, czy on