W pierwszej chwili prawie uwierzył, ale zepsuła wszystko, śmiejąc się głośno:
– Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. Stłumił uśmiech. Dobrze chociaż, że żartuje, że się z nim przekomarza. – Niech ci będzie. Nabrałaś mnie. – Czego się dowiedziałeś? – Na razie niczego. Rozmawiali jeszcze chwilę. Powiedziała mu, że była na kolacji z Lydią Kane, przyjaciółką ze studiów. Podał jej telefon do motelu i obiecał, że zadzwoni następnego dnia. – Uważaj na siebie – poprosiła. – Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czego ci życzyć. Żebyś się przekonał, że Jennifer nie żyje i ktoś robi ci chore kawały... czy żeby naprawdę żyła. – I jedno, i drugie będzie trudne. – Wiem. Mówię poważnie, Rick. Nie ryzykuj za bardzo. Potrzebujemy cię. – My? Wahała się przez ułamek sekundy. – No, my wszyscy. Kristi, ja, Hairy S i Chia. – Niedługo wrócę do domu – obiecał, ale oboje wiedzieli, że to tylko słowa. Nie miał pojęcia, kiedy ponownie zawita do Nowego Orleanu. – Daj nam znać, kiedy upolujesz ducha. – Dowcipnisia. – Czasami. – Aż za często. Zadzwonię. Rozłączył się i przez chwilę rozważał, czy nie wsiąść w najbliższy samolot lecący na wschód. Czemu nie? O1ivia ma rację. Ugania się za duchem. Albo ktoś go wrabia, albo traci rozum. Stawiał na to pierwsze. I wiedział, że pozna prawdę. Musiał. Rozdział 7 Kolacja Bentza składała się z krakersów z serem z automatu i coli z maszyny stojącej w przejściu prowadzącym na basen. Idąc do siebie, rozerwał celofanowe opakowanie. Natychmiast zabrał się do pracy. Już wcześniej sporządził listę osób, z którymi Jennifer była najbliżej. Jedząc wilgotne krakersy i plasterki sera, starał się ustalić miejsce ich pobytu. Liczył, że przynajmniej część bliskich znajomych Jennifer nadal mieszka w pobliżu – mógłby się umówić na spotkania. Oczywiście, o ile ktoś w ogóle zechce z nim rozmawiać; zapewne większość uważa go za osobę niepożądaną. Zakładał, że część znajomych się wyprowadziła – będzie musiał ich odnaleźć, skontaktować się telefonicznie. I co im powiesz? Że wydaje ci się, że widziałeś Jennifer, chociaż pochowałeś ją dwanaście lat temu? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Połączył się z Internetem, uchylił odrapane żaluzje, aby widzieć parking, i rozsiadł się na niewygodnym krześle. Położył na krakersie cienki plasterek sera, spojrzał w okno i zobaczył, jak błękitny pontiac z lat sześćdziesiątych zatrzymuje się przy krawężniku. Facet za kierownicą, w cyklistówce w kratę, z małą bródką, zabrał pakunki z tylnego siedzenia i wysiadł. W ślad za nim z samochodu wyskoczył łaciaty psiak, kundel z domieszką Jacka Russella, i zatańczył radośnie na chodniku. Facet z zadziwiającą zręcznością zamknął drzwiczki, zagwizdał, zawołał: „Spike!” i wtaszczył dwie siatki i aktówkę do pokoju sąsiadującego z lokum Bentza. Ledwie drzwi się za nim zamknęły, Rick ponownie skupił się na ustalaniu miejsca pobytu znajomych Jennifer. Będzie musiał rozegrać to delikatnie. Nie chciał nikomu mówić, że wydawało mu się, że ją widział, chyba że sami zwierzą się z czegoś podobnego. Ale niełatwo będzie skłonić ich do mówienia. Jeśli ktoś coś wiedział o śmierci Jennifer, milczał od dwunastu lat, zatajał prawdę nie tylko przed nim, lecz także przed jego córką i policją. Bentz, były mąż i były gliniarz, będzie się musiał sporo natrudzić, by coś wydobyć na światło dzienne.