Dzwonił Quincy.
- Jestem w Filadelfii. W domu Bethie. Ona nie żyje. - Zaraz przyjadę - powiedziała Rainie. 16 Society Hill, Pensylwania Nocna jazda do Filadelfii zajęła Rainie tylko trochę ponad dwie godziny. Nie zważała na ograniczenia prędkości, zasady ruchu i zwyczajną uprzejmość. Na miejsce przyjechała w wojowniczym nastroju. Nietrudno było znaleźć elegancki dom Elizabeth Quincy. Rainie po prostu wjechała na wzgórze Society Hill i kierowała się jaskrawymi rozbłyskami kogutów na radiowozach. Na chodniku stała źle zaparkowana biała furgonetka lekarza. Trzy stojące obok siebie radiowozy należały do tutejszej policji. Starszy nieoznakowany sedan mógł być wozem dwóch przedstawicieli wydziału zabójstw. Oni też zaparkowali na chodniku, zostawiając dla innych samochodów dość miejsca na wąskiej uliczce. Trzy większe ciemne sedany stały skupione nieopodal wozów policyjnych. To musieli być federalni. Za dużo wodzów, za mało Indian - pomyślała Rainie, zastanawiając się nad samopoczuciem Quincy'ego. Zaparkowała jedną przecznicę wcześniej. Dalej poszła pieszo. Niebo akurat zaczęło się rozjaśniać, nadchodził świt. Wysokie, wąskie miejskie domy stały jeden obok drugiego i chociaż nosiły znamiona dyskretnego bogactwa, praktycznie nie różniły się od zwykłych kamienic. Pół tuzina sąsiadów stało w jedwabnych szlafrokach w drzwiach swoich domów i uważnie przyglądało się przechodzącej Rainie. Wyglądali na wystraszonych. W pobliżu stało się coś strasznego i żadne pieniądze nie były w stanie oddzielić ich od tego. Rainie dotarła do domu Bethie, który ozdobiony był mnóstwem żółtej taśmy policyjnej. Ogrodzonego terenu pilnował młody policjant, który popijał kawę i ziewał co parę sekund. Rainie pokazała legitymację. 111 - Nic z tego - powiedział. - Pracuję dla agenta Pierce'a Quincy'ego - odparowała. - A ja dla burmistrza Johna F. Streeta. Spieprzaj. - Całujesz matkę tymi ustami? - Uniosła brwi, a potem odezwała się bardzo poważnym tonem. - Posłuchaj, młody. Wejdź do środka, odszukaj agenta specjalnego Pierce'a Quincy'ego i powiedz, że czeka na niego Lo¬ rraine Conner. - Dlaczego? - Ponieważ pracuję dla niego, ponieważ osobiście mnie tu wezwał i ponieważ lepiej, żebyś nie zaczynał kolejnego dnia od kopniaka wymierzonego ci przez dziewczynę. - Nie mam zamiaru zaczynać go od przyjmowania rozkazów... - Posterunkowy! Zarówno Rainie, jak i młody policjant natychmiast spojrzeli w stronę drzwi wejściowych. No, proszę, stała tam agentka specjalna Glenda Rod¬ man. Była ubrana w ten sam skromny garnitur, co poprzedniego dnia. Ją też wyrwano niespodziewanie z łóżka, więc fryzurę miała już nie tak idealną. Rainie zauważyła, że z włosami w lekkim nieładzie agentka wygląda trochę lepiej. Potem pomyślała, że czeka ją kolejna przegrana bitwa. - Agent specjalny Quincy prosił panią Conner o przybycie - Rodman poinformowała policjanta. - Proszę ją przepuścić i nie zwracać uwagi na to, co mówi, bo najwyraźniej ona też nie jest rannym ptaszkiem. - Ależ ja lubię poranki, tylko nie cierpię pewnego gatunku ludzi. - Proszę za mną. Policjant ważniak z miną obrażonego podniósł taśmę. Rainie odwdzięczyła mu się triumfalnym uśmiechem, ale zanim weszła do środka, jej twarz